San Francisco
(…)W trakcie swojej drugiej wizyty w San Franciso Blechacz otworzył niedzielny program w Herbst Theatre wykonaniem Dziewięciu Wariacji na temat „Lison Dormait” Mozarta. Dzięki wyraźnemu i lekkiemu brzmieniu namalował on pejzaż dźwiękowy, który był bardziej charakterystyczny dla instrumentów z tamtego okresu niż dla fortepianu Steinwaya, który znajdował się na scenie. Radosna atmosfera, którą tworzył, nigdy nie była przytłaczająca lub szorstka, i wzmagała się wraz ze zręcznym używaniem lewego pedału w celu uzyskaniu kontrastu. Była ona przejrzysta i połyskująca. Jego tryle wykonane prawą ręką, które towarzyszyły lewej w czwartej i ósmej wariacji, były bezbłędne i wywołały „myślowy chichot”. To była doskonała amuse-bouche na słoneczne popołudnie. Po rozkosznym Mozarcie nastąpił utwór L’Isle joyeuse Debussy’ego. Wyraźne brzmienie pianisty zostało z powodzeniem przeniesione do tego utworu, który zbyt często zmienia się w swego rodzaju „papkę” ze względu na niedbałe używanie pedałów lub leniwą artykulację. Jego kolory były żywe, prawie jak u Gaugina, mimo że słowo „Isle” (a nie francuski odpowiednik wyspy, czyli île) oznaczało wyspę Jersey, a obrazem, który zainspirował Debussy'ego był XVIII-wieczny obraz Watteau pt. L’Embarquement pour Cythčre. (…) Pierwszą część Sonaty c-moll Szymanowskiego Blechacz zagrał z absolutną skrupulatnością, dzięki której praktycznie żadna nuta nie pojawiła się w niewłaściwym miejscu. (…) kolejne części były pełne humoru i słodyczy, szczególnie w rozkosznej części, w której zaprezentowany został menuet przypominający melodię płynącą z pozytywki. Następnie powietrze w zdecydowany sposób przecięła mocna fuga w ostatniej części. Fale długiego crescendo, jakie pojawiło się na jakichś pięciu ostatnich stronach partytury, ciągle narastały jak ogromne tsunami, kierując utwór w stronę silnego finału.
Po przerwie Blechacz zaprezentował program, który był w całości poświęcony Chopinowi. Rozpoczynająca pierwszą balladę oktawa C sama w sobie stanowiła przekaz. Pobłażliwa, ale majestatyczna, wydawała się zatrzymywać ruch obrotowy Ziemi. Następnie dokonała się magiczna, ale celowa metamorfoza muzyki z tonacji As-dur na g-moll. Wyraźnie było widać, że Blechacz posiada zupełną kontrolę nad każdym aspektem utworu. Kapryśne części grane prawą ręką zostały wykonane z absolutnym opanowaniem i zwinnością, a muzyka wydawała się z utęsknieniem oddychać życiem. Subtelne wahania rytmu wydobywały tęsknotę i zadumę poezji. Mistrzowska kontrola nad każdym aspektem utworu, z kolei, w swój własny paradoksalny sposób, wyrażała wolność i tryumf. Kolejne dwa Polonezy op. 26 również zostały zaprezentowane z podobną determinacją i czułą starannością. Wszędzie mieniły się żywe kolory, a pełne radości partie liryczne zostały namalowane z szykiem. Cztery mazurki op. 41 zostały zagrane z dużą subtelnością i delikatną miłością. Blechacz namalował sielankowe sceny i bliski obraz środowiska mieszkańców wsi ze wszystkimi misternymi szczegółami, tworząc w ten sposób pejzaż dźwięków, który przeniósł nas do czasów, kiedy mazurek stał się znany w całej Europie.
Recital zakończył się burzliwą i dwubiegunową Balladą nr 2 Chopina. Do tego momentu cała publiczność wydawała się być całkowicie zauroczona i odmieniona. Cichy pierwszy temat przyniósł spokój, ale gwałtowny drugi temat rozpętał się z wielką siłą i dramatyzmem, oraz z uporządkowaną miarowością, przypominając tym samym późne interpretacje wielkiego Artura Rubinsteina. W tym miejscu byliśmy świadkiem objawienia giganta. Rafał Blechacz w mistrzowski sposób opanował muzykę Chopina i bez wątpienia był godny zaszczytów, jakie otrzymał w Warszawie w 2005 roku.
/Chamber Music San Francisco, 22.02.2011 - Ken Iisaka/